Wacowscy herbu Grabie

Podstawowym źródłem wiedzy o najdawniejszych czasach Rodu jest zbiór dokumentów, odpisów i świadectw kompletowanych przez jego członków od początku XIX wieku. Złożyły się one na pokaźną teczkę, która na niemal 200 lat spoczęła w archiwach Departamentu Heroldii w Petersburgu. Jej zawartość kilkakrotnie posłużyła moim przodkom do dowiedzenia swego szlacheckiego pochodzenia. Gromadzenie wymaganych dokumentów i dowodów w Kamienieckim Sądzie  rozpoczął Tomasz Ignacy, w swoim i przyrodnich braci-Adama,Leona i Witalisa-imieniu w roku 1814 roku.         Adresowana do Podolskiego Szlacheckiego Deputatskiego Zgromadzenia prośba o wydanie stosownego Patentu  nosi datę  26 lutego 1814 roku .W treści wnoszonej "Proźby" ,Tomasz Ignacy-Guberski Sekretarz-nadmienia o wcześniejszej,pochodzacej z 20 listopada 1802 roku rezolucji o wpisaniu rodu Wacowskich w pierwszą część Księgi Szlacheckiej.Dowody probujące ,na podstawie których  dokonano wspomnianego wpisu złożył  wtedy Józef Wacowski - ojciec Tomasza Ignacego,Adama,Leona Antoniego i Witalisa Erazma. Podstawowym dokumentem było zapewne zachowane w petersburskich aktach Świadectwo Szlachty i Obywateli Guberni Podolskiej z dnia 10 listopada 1802 roku
Ur. Józefowi Wacowskiemu "...niegdy Ur.Ur Michała i Magdaleny z Wasilkowskich Wacowskich Synowi, niegdy zaś Ur. Kazimierza Wacowskiego Wnukowi..."dane"...w tym iż On z rzeczonych Przodków Swoich jest aktualnym i niewątpliwym Herbem Grabie szczycącym się Szlachcicem...". Dziesięciu(?) mniej lub bardziej fantazyjnym podpisom towarzyszą liczne odciski lakowych,herbowych pieczęci, których kształtów i rysunku dostępna mi kopia nie oddaje, a przez to pozostają one dla mnie zagadką   
Najcenniejszym podpisem, wpisem najbardziej uwiarygodniającym treść i wagę tego Świadectwa jest słów kilka skreślonych, najprawdopodobniej ręką samego, ponad siedemdziesięcioletniego już wtedy, generał- majora, Teodora Potockiego. "Te zaświatczenie Panu Wacowskiemu Jako w Służbie moiey Ekonomiczney od lat kilku będącemu Podpisuie Tajny Sowietnik, Wojewoda Bełzki Graff Theodor Potocki, Orderów Polskich Kawaler". 

Trzy kolejne wypisy z Ksiąg Grodzkich Zamku Łuckiego, których treść cofa opowiadaną historię do lata 1695 roku.Tegoż to roku, a dokładnie dnia 12 czerwca "...Na Urzędzie Grodzkim w zamku Jego Królewskiey Mości Łuckim przed (...)Tomaszem Kalinowskim Namiestnikiem Burgrabstwa Zamku Łuckiego i Xięgami .."tutejszymi "...Ur.J.Pan Floryan Tomaszewski (....)zapis przedaży na części wsi Duchowa na rzecz i osobę Ur.J.Pana Kazimierza Wacowskiego" uczynił. Za "Summę dobrowolnie umówioną złotych polskich 17200..."J.Pan Kazimierz Wacowski,n/Ur.Tomasza Wacowskiego syn, nabył wspomnianą część wsi Duchowa wraz z jej czternastu mieszkańcami.Drugi z wypisów złożonych 27 listopada 1836 w Kamienieckim Sądzie Powiatowym przenosi nas w czasie o trzydzieści lat, kiedy to 24 marca 1725 roku" na Urzędzie Grodzkim w Zamku Jego Królewskiej Mości Łuckim…"stawił się przed Wojciechem. Malinowskim Namiestnikiem Burgrabstwa Zamku Łuckiego(...) Ur. J. Pan (Marcin)Grzybowski, Połockiego i innych województw Generał Woźny(...) i zeznał, iż on (...) dnia dwudziestego był w dobrach części wsi Duchowa w Powiecie Łuckim położoney, na prawne wezwanie Ur. J. Pana Michała Wacowskiego, gdzie będąc, a mając przy sobie stronę Szlachty ludzi wiary godnych, Ur. Ur. Kazimierza Simońskiego i Michała Stebnickiego do świadectwa użytych, też Dobra Część Wsi Duchowa z poddanych ośmiu złożona z wszelkimi do oney przynależnościami (...)po zejściu n/Ur. Kazimierza Wacowskiego Stolnika Owruckiego, Rodzica onegoż…"temuż Michałowi Wacowskiemu dziedziczne prawo potwierdził. "Chłopów (...) sprowadził, nowego dziedzica Pana przedstawił(?) tudzież pańszczyznę odrabiać i posłuszeństwo zalecił. Kmiecie owo wszystko(...) czynić przydeklarowaliy na ukazane roboty odeszli..."Ostatni z wypisów z Ksiąg Grodzkich Zamku Łuckiego przedstawionych przez Leona Antoniego w Kamienieckim Sądzie, wprowadza nas w wydarzenia roku 1765. Dokument ten dotyczy sprzedaży "...za Summę dobrowolnie umówioną Zł.Pol.18300...",nabytej siedemdziesiąt lat wcześniej , części wsi Duchowa. Dwunastego grudnia "... Ur. Michał Wacowski ten zapis wieczystej przedaży części wsi Duchowa na osobę Ur.J.Pana Jana Zaliborskiego (syna Bazylego, a wnuka Grzegorza) podpisem ręki ..."swej potwierdził.Zdarzało się w przeszłości, a szczególnie często na Kresach Rzeczpospolitej, że w wyniku burzliwych wydarzeń, przysiółki, wsie, a nawet miasteczka całe z map znikały, czy to fizycznie przestając istnieć, czy też nazwę swą na inną tylko zmieniając... Tak też i po zagubionej gdzieś na Wołyniu, w Powiecie Łuckim wsi, nie pozostał chyba dziś ślad, gdyż mimo mych starań, odnaleźć jej na mapach ani w dostępnych mi źródłach nie mogę...Lecz w pamięci Wacowskich , przynajmniej jej nazwa pozostać powinna, gdyż dzięki wydarzeniom z nią związanym przetrwało najstarsze, udokumentowane wspomnienie po naszych przodkach.W świetle dostępnych mi dokumentów, to właśnie osoba Michała Wacowskiego daje początek podolskiej gałęzi i rozpoczyna chyba najbarwniejszy okres dziejów Rodu. Zachowany w aktach Kościoła Parafialnego w Mukarowie, odpis aktu chrztu Józefa Wacowskiego s. Michała i Magdaleny z Wasilkowskich Wacowskich,z dn. 06 stycznia 1757,wskazuje na to, że Michał Wacowski,w momencie sprzedaży Duchowej, już od przynajmniej ośmiu lat mieszkał w Gorczycznej na Podolu. Tu też i zmarł dn. 03 listopada 1772, w wieku 65 lat, o czym zaświadcza akt zgonu podpisany przez proboszcza Parafii Mukarowskiej - ks. Marcina Kanczuckiego.Józef Wacowski poślubił młodszą o sześć lat Petronellę Chodyńska, a ze związku tego urodziło się troje dzieci. O najstarszym, urodzonym 07.03.1787 roku, Tomaszu Ignacym, ochrzczonym 13 maja tegoż roku, w kościele parafialnym w Dunajowcach jeszcze niejednokrotnie wspomnę, lecz o rodzeństwie jego-urodzonej w 1793 roku Anieli oraz zmarłym w 1799 roku Michale, zachowane dokumenty nic więcej nie mówią. Najprawdopodobniej śmierć pierwszej żony staje się powodem powtórnego ożenku Józefa, który poślubia młodszą od siebie o ćwierć wieku, Katarzynę Janczewską. To małżeństwo owocuje kolejnymi, czterema narodzinami. Ród Wacowskich rozrasta się i coraz mocniej wrasta w Podolską Ziemię....Przykre to, być może nawet niesprawiedliwe, lecz tak widocznie przyjętym było, iż o kobietach wspominało się w dokumentach jedynie z rzadka i z reguły tylko wtedy, gdy potomstwo wydając, nazwisku męża ciągłość zapewniały.Tak więc o pierworodnej Ewie wiemy tylko, że urodziła się w 1805 roku. Osoba jej młodszego o dwa lata brata Adama, dzięki wspomnianej w spisanym 16.04.1807 roku w Skazińcach akcie chrztu, Teresie Wilczewskiej, pozwala po raz pierwszy w opowiadanej historii powiązać ze sobą nazwiska Wacowskich i Wilczewskich... O samym Adamie obszerniej wpomnieć przyjdzie później, gdyż nieoczekiwanie, więcej faktów związanych z nim  i jego rodziną pojawiło się całkiem niedawno...  Spis szlachty Powiatu Kamienieckiego z 1811 roku, wymienia wśród szlachty wsi Kujawy osobę Józefa Wacowskiego z synami ; pozostającym w państwowej służbie, w stopniu odpowiadającym oficerskiemu, Tomaszem Ignacym, zmarłym w 1799 Michałem i sześcioletnim (?)Adamem. Zdawać by się mogło, iż pięćdziesięcioletni już Józef Wacowski zapragnął odrobiny spokoju, gdyż dopiero po pięciu latach od narodzin Adama, przychodzi na świat kolejny, lecz nie ostatni jeszcze potomek-Leon Antoni Ochrzczony 27 lutego 1812, przez proboszcza skazineckiej parafii-Michała Turczyńskiego, Leon Antoni, urodził się dokładnie na miesiąc przed ślubem swego przyrodniego brata Tomasza Ignacego z Karoliną Korbecką . Ślub odbył sie w Katedrze Ormiańskiej 27.01.1812 roku, gdyż panna młoda była obrządku ormiańsko-katolickiego. Cztery lata po tych wydarzeniach - Karolina z Korbeckich i dwudziestopięcioletni Tomasz Ignacy doczekali się potomka - syna, któremu na Chrzcie Św. dano imię Karol Marceli. Ochrzczony 23 stycznia 1816 roku w Kamieńcu Podolskim, Karol Marceli jest właściwie rówieśnikiem ostatniego z dzieci swych dziadków - Józefa i Katarzyny, ochrzczonego 6 listopada 1816 roku w Kutkowcach, młodzieńca trzech imion-Witalisa Erazma Franciszka Wacowskiego. Wydany w parafii kutkowieckiej akt chrztu ostatniego z potomków Józefa Wacowskiego, wymienia wśród uczestników tej uroczystości osobę Józefa Wilczewskiego, stanowiąc tym samym kolejne potwierdzenie powiązań tych dwóch rodzin. Ostatni już ślad po Józefie znajdujemy w spisach szlachty Powiatu Kamienieckiego z tegoż wlaśnie-1816 roku.Wśród szlachetnie urodzonych, wymieniony zostaje zarządca wsi Kutkowce, pięćdziesięciosiedmioletni już Józef Wacowski, jego młodsza o lat dwadzieścia trzy żona Katarzyna oraz synowie Adam, Leon i Witalis. Wspomniałem już wcześniej, iż Tomasz Ignacy więcej miejsca w mej opowieści zajmie, lecz pragnę w tym miejscu wyjaśnić, iż powodem tego są przede wszystkim pozostałe po nim liczne dokumenty, a nie szczególny sentyment, gdyż ten raczej z osobą jego przyrodniego brata, a mego prapradziada-Leona Antoniego się wiąże.Tak więc, w zachowanych dokumentach znajduje się wypis z ksiąg Sądu Głównego Gubernii Podolskiej, z dnia 14 sierpnia 1811 roku, dotyczący transakcji dokonanej pomiędzy Tomaszem Wacowskim i Podkomorzym Dworu Polskiego, Kawalerem Orderu Św. Stanisława-Teodorem Wisłockim. Ten to Teodor Wisłocki" (... ) zdrowy będąc na ciele i umyśle, ustnie, jawnie i dobrowolnie zeznał, iż on część pewną Ziemi w Dobrach Miasteczka Michałpola będącą, wraz z osiemnastoma Poddanymi (...),wszelkimi tychże poddanych daninami, chałupami, ogrodami, polem (...)Tomaszowi Wacowskiemu i Jego następcom przedaje...".Nie wiadomo , jakie były dalsze losy zakupionego majątku. Z treści kolejnych dokumentów można wywnioskować, że podejmując drogę kariery urzędniczej , wybrał stateczne, lecz nie nudne i pozbawione ambicji, życie. W treści aktu chrztu,wspomnianego wcześniej, pierworodnego Karola Marcelego Józefa, znajdujemy informację, iż niespełna trzydziestoletni Tomasz Ignacy jest urzędnikiem dwunastego stopnia-"gubiernskim sekretarom". Płyną lata, a Tomasz pnie się po szczeblach urzędowej hierarchii. Z ostatnim dniem 1818 roku, w uznaniu dla jego wzorowej służby na stanowisku "kollieżskowo sekretara" zostaje awansowany do urzędnika dziewiątego stopnia, na stanowisko radcy tytularnego ("titularnowo sowietnika") . W październiku 1825 roku, Tomasz Ignacy Wacowski, radca tytularny Drugiego Departamentu Podolskiego Sądu Głównego odznaczony zostaje Orderem św. Anny.I to właściwie wszystko, co o nim wiemy, o czym mówią nam zachowane dokumenty... Jego najstarszy syn - Karol Marceli - ujęty jest w spisie absolwentów z 1836 roku - pierwszego rocznika opuszczającego mury, założonego w 1833 roku (?), Kamienieckiego Gimnazjum.Drugi z synów Tomasza Ignacego, ochrzczony również w Kamieńcu Podolskim, 12 września 1824 roku, Gorgoni Adolf, wymieniany jest jako właściciel majątku - ok.110 dziesięcin, w Zbrzyżu - miasteczku nad Zbruczem. W latach 1880-1903 (?) zarządza nim osobiście. Wskazywać na to może tekst zamieszczony przez Dr Antoniego J. Rollego w opublikowanej z 1880 roku pracy p.t. "Zameczki Podolskie na kresach multańskich",powołujący się na notatkę jego autorstwa.Najmłodszego z synów, urodzonego 8 maja 1829 roku w Kamieńcu Podolskim, Stanisława Jana Mikołaja Wacowskiego, chrzczą Tomasz Ignacy i Karolina z Korbetskich, w Kamienieckiej Katedrze tydzień po jego narodzinach. Kornet "Kliastickowo (?) Gusarskowo Połka" - Stanisław żeni się z panną Sylwią Boroduchówną, zaś owocem tego związku jest urodzony 1 sierpnia 1854 roku w litewskich Rosieniach, w Guberni Kowieńskiej, syn Krzysztof Piotr. Ostatnie z dokumentów, między innymi pochodzący z grudnia 1857 roku raport skierowany do dowódcy pułku-barona Tietienborga, są świadectwem starań porucznika "Mariupolskowa Gusarskowo Jewo Wysocziestwa Princa Fridricha Giessen-Kasselskowo Połka"-Stanisława Wacowskiego o wpis swego pierworodnego syna"...w szestuju czast rodosłownoj knigi". Po ponad dwóch latach starań, czy może też tylko..."urzędowego obiegu pism...",dnia 4 maja 1859 roku, Krzysztof Piotr, syn Stanisława Jana Mikołaja , został przyjęty w poczet członków Rodu Wacowskich "utwierżdiennogo w dworianstwie po opriedielieni Gieroldii 13 marta 1839 goda..." I to właściwie wszystkie informacje o Wacowskich z Podolskiej Guberni - wszystkie z tych opartych na świadectwach, których oryginały spoczywają do dziś w archiwach Petersburga.Wbrew chronologii, której staram się trzymać, nie wspomniałem jednak do tej pory o jednym z ważnych dla opowiadanej historii przekazów... Mój dziadek-Zygmunt Wacowski, ostatni i najdłużej (?) żyjący z Wacowskich "kurzelowskiego rodowodu", zmarł i został pochowany w Kaliszu, w 1967 roku. Znałem i pamiętam Go, lecz nie mogę chyba mieć do siebie pretensji, o to, że nie zadałem Mu pytań, na które dziś chciałbym uzyskać odpowiedź, gdyż w chwili Jego śmierć i miałem zaledwie siedem lat. Problem tkwi w tym, że pytań tych pewnie nie zadał Mu mój Ojciec, który nie pozostawił właściwie ni słowa historii prawdziwej, choćby tej właśnie z ust swego ojca, a mego dziada, jedynie zasłyszanej... Utraciłem, a może utraciliśmy my wszyscy Wacowscy bezpowrotnie świadectwo ważnych wydarzeń, wspomnienie naszych bliskich, a co za tym idzie pewien rozdział dziejów rodziny i Rodu. To, co po mym ojcu Michale pozostało, co zachował po swych rodzicach, niczego właściwie nie wyjaśniało, a stało się jedynie zaczynem mej podróży w czasie. Powróćmy więc jeszcze do historii udokumentowanej, do zachowanego w petersburskim archiwum "Dieła o dworianstwie roda Wacowskich" Owe, wydane Józefowi Wacowskiemu w 1802 roku, "Świadectwo Szlachty" burzy pewien porządek,gdyż nie pokrywa się z rodzinnym przekazem i stawia w zagadkowym świetle pamiątki z nim związane, czy też przekazu tego źródłem i inspiracją będące. Chodzi o pieczątkę z nietypowym (?) wizerunkiem herbu Oksza i monogramem wspominanego już wielokrotnie Leona(Antoniego) Wacowskiego (L.W.). Była ona częścią "majątku" uratowanego z zawieruchy dziejowej, przez dwudziestotrzyletniego Zygmunta Wacowskiego, zmierzającego w 1921 roku z rodzinnego Podola, czy też Kijowa do Kalisza. Pieczątka ta, jak i nieliczne dokumenty, wywiezione przez przejście graniczne w Sarnach, po śmierci Zygmunta trafiła w ręce Jego syna, a mego ojca Michała. Starszy brat Zygmunta-Wojciech, już po przeprowadzce z Kalisza do Bydgoszczy, a najprawdopodobniej po swym ślubie w 1929 roku, zlecił wykonanie dwóch sygnetów:dla siebie i swej żony. Zdobił je jednakże wizerunek herbu Topór... Przedstawiając tę historię, nie pragnę niczego dowodzić, lecz ciekaw jestem jedynie znaczenia przedmiotów i sensu tych działań. Ani Zygmunt, ani Wojciech opowiedzieć nic na ten temat już nie mogą, lecz mimo to wierzę, że znajdzie się z czasem wytłumaczenie tego "heraldycznego zamieszania" To wszystko, co wiadomym mi jest o ewentualnym herbie, którym pieczętowali się Wacowscy.Z pewnością najwartościowszym i najwiarygodniejszym jest wspomniane już "Świadectwo Szlachty..." i jemu pierwszeństwo należy oddać, lecz zgodnie z zasadą, iż w każdej, nawet najbardziej fantastycznej opowieści tkwi odrobina prawdy, szczerze wierzę, że spoczywająca w zakamarkach mego biurka pieczątka z wygrawerowanym wizerunkiem herbu Oksza oraz monogramem L.W., nieprzypadkowo znalazła się w posiadaniu mego Dziadka. Leon Antoni Wacowski, postać tajemnicza choćby z racji zamieszania spowodowanego wspomnianą pieczątką, urodził się w 1812 roku. Ożenił się z Zofią Wilczewską, a ze związku tego na świat przyszło sześcioro dzieci. Najstarszym z nich był urodzony 12.09.1843 roku, Józef Sylwin Wacowski, zaś kolejnymi, najprawdopodobniej Justyn i trzy córki; Wiktoria, Katarzyna i Łucja, czy tez Lucyna. Najmłodszym z rodzeństwa był urodzony 04.11.1858 roku Karol Wacowski. Po Józefie Sylwinie zachowała się jedna, jedyna fotografia, skrzętnie przekazywana sobie przez kolejne pokolenia. Dość dziwnym się wydaje to, że po człowieku,który pozostawił po sobie potomstwo - córkę i dwóch synów, zachowała się jedyna, skromna reprodukcja - kopia starej fotografii, gdy po jego młodszym, bezdzietnym bracie Karolu i jego żonie Józefie z Popowskich, przechowuje się szereg fotografii z różnych okresów ich wspólnego pożycia. Józef Sylwin,  poślubił Teresę z  Wilczewskich, a owocem tego małżeństwa była urodzona w 1882 roku (09.03.1883 Siniakowce?) córka Zofia. Teresa Wilczewska - żona Józefa Sylwina młodo i dość zagadkowo schodzi z tego świata-wg. rodzinnych opowieści - ginie postrzelona na polowaniu, choć w ........................................ Józef Sylwin żeni się więc powtórnie. Wybranką jest guwernantka córki Zofii-urodzona w Polskich Folwarkach w 1862 roku Paulina Michalina Filipowicz, która rodzi dwóch synów. Dziwny i rzadko spotykany to zbieg okoliczności, lecz urodzeni z tego związku chłopcy przychodzą na świat tego samego dnia-dokładnie 25 października - starszy Wojciech 1894, a młodszy Zygmunt 1898, roku.W tym miejscu wypada mi się zatrzymać i chwilę zastanowić, gdyż opowiadana przeze mnie historia Rodu, nieuchronnie ewoluuje w kierunku historii rodziny-mojej rodziny... Tak, to jest właśnie ten moment, w którym przychodzi rozgraniczyć, wspólną wielu Wacowskim (mam nadzieje się o tym przekonać już wkrótce) historię naszego Rodu od historii każdej z naszych rodzin z osobna. Niecierpliwie czekając na Wasze, spróbuję teraz opowiedzieć historię swojej. Jak już wspomniałem, mój pradziad, najprawdopodobniej najstarszy z rodzeństwa - Józef Sylwin Wacowski - urodził się na Podolu w 1843 roku gdzieś w okolicach Kamieńca. W wydanym w 1883 roku w Kamieńcu Podolskim wydawnictwie pt."Kamieniec Podolskaja Gimnazija -Istoriczieskaja Zapiska o Piatidiesiatilietnim Suszcziestwowanii 1833-1883",wymieniony jest wśród absolwentów tej szkoły z 1861 roku. Opublikowany w 1886 roku VII tom "Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich", pod hasłem "Patryńce" umieszcza m.in. informację o będącym w posiadaniu Józefa Wacowskiego , a należącym do Patryniec, przysiółku Śliwna. Nazwa Śliwna, jak i też nazwa innej podolskiej wsi - Kurzelowej, przez lata cale funkcjonowały w naszej rodzinie,jako pewnego rodzaju słowa klucze. Poprzez swa tajemniczość, nieokreśloność w przestrzeni, budziły tęsknotę do nieznanych nam przecież i niemożliwych wtedy do poznania, lecz bliskich w niedefiniowalny sposób, miejsc...W wydanych, w 1953 roku przez wrocławskie Ossolineum "Pamiętnikach" Stanisława Stempowskiego ,odżywają nazwy podolskich wsi - Kurzelowej, Kurzelówki, Siniakowiec, powraca wspomnienie ich gospodarzy - Wilczewskich i Wacowskich , snuje się opowieść zgłębiająca powód tak bliskiego związku tych dwu rodzin, który najpewniej wziął swój początek na tym skrawku podolskiej ziemi. Zaledwie kilka stron poświęconych wspomnieniom młodych lat przeżytych na Podolu, a jakże ważny to dla opowiadanej przeze mnie historii przyczynek. Powróćmy jednak do chronologii...W 1903 roku, w Kamieńcu Podolskim, ukazuje się drugie wydanie "Pomiestnowo ziemliewladienija w Podolskoj Gubierni autorstwa W.K.Guldmana", w którym to, mieszkający w Kamieńcu Podolskim Józef Sylwin s. Leona, wymieniany jest jako właściciel części wsi Kołodijewka, a właściwie leżących w jej granicach 67 dziesięcin ziemi. Kolejna informacja o mym pradziadku pochodzi już z następnego roku, gdy zwraca się on do urzędującego w Kamieńcu Podolskim notariusza -Pawła Walawskiego o potwierdzenie aktu urodzenia swego syna Wojciecha Wacowskiego,dokumentu będącego wypisem z księgi metrykalnej Minkowieckiej Parafii. Z tegoż to, datowanego na 12 kwietnia 1904 dokumentu, dowiadujemy się, że Józef Sylwin mieszka w tym czasie w Kamieńcu Podolskim, w "domu Rozenberga".Kolejny zapis, zachowany w druku wykaz osób uprawnionych z racji posiadanego majątku do głosowania w Gubernii Podolskiej ,w wydaniu z 1911 roku, po raz kolejny wymienia Józefa Sylwina, tym razem jako właściciela już tylko 63 dziesięcin ziemi we wsi Kołodijewka.Tu muszę wyjaśnić wytrwałym czytelnikom, iż zarówno w przypadku Patryniec, jak i Kołodijewki, najprawdopodobniej chodzi o tę samą miejscowość, a mianowicie o...Śliwnę! Przysiółek ten, jak zdołałem się o tym przekonać osobiście, rozłożył się w połowie drogi pomiędzy wymienionymi już Patryńcami i Kołodijewką, stąd też, jak myślę, w zależności od opracowania, bywał ujmowany jako część jednej lub też drugiej wsi. I to jest właściwie wszystko, co mówią o Józefie Sylwinie skąpe przekazy-cała historia mego pradziada, którego jedyna, zachowana fotografia od tak dawna pobudzała moją wyobraźnię.Co do przekazów ustnych, wspomniałem już wcześniej, iż pierwszą żoną Józefa Sylwina była nieznana z imienia panna Wilczewska. Urodzona z tego związku w 1882 roku Zofia Wacowska wyszła za mąż za Ludwika Wilczewskiego, gospodarzącego na części pobliskiej Małej Kurzelowej.To już właściwie historia Rodu Wilczewskich, więc z kronikarskiego jedynie obowiązku dodam, iż ze związku tego, pod niebem Kurzelówki na świat przyszli Józef Kazimierz(*1904), Teresa(*1906) i Michał(*1907). Wspomniałem już, że po śmierci swej pierwszej żony,matki Zofii,Józef Sylwin żeni się z guwernantką swej córki - Pauliną Michaliną z Filipowiczów. Znana mi jedynie z fotografii z lat 1921-39,kilku zachowanych kart pocztowych i z nielicznych anegdot -"Babcia Pawcia" rodzi memu pradziadowi dwóch synów-Wojciecha i Zygmunta. Jako pierwszy, 25 października 1894 roku, przychodzi na świat w Wielkiej Kurzelowej,Wojciech. W latach 1904-1911 pilnie zdobywa wiedzę w murach gimnazjum realnego w Kamieńcu, by natychmiast po jego ukończeniu zdać egzamin konkursowy na Wydział Chemiczny Politechniki Kijowskiej. Nie dane jest mu jednak go ukończyć, gdyż we wrześniu 1916 roku,w związku z powołaniem do rosyjskiej armii, zmuszony jest przerwać podjęte studia. Początkowo jako szeregowiec, na sam koniec już w stopniu oficerskim, do jesieni 1917 roku pełni służbę frontową lub garnizonową w rosyjskiej armii. Od 25.11.1917 do 20.04.1918 roku służy w Legii Oficerskiej utworzonego w Bobrujsku i dowodzonego przez gen. Dowbór-Muśnickiego I Korpusu Polskiego. Dalsze jego losy są równie dziwne i powikłane, jak dziwna i nieprzewidywalna była sytuacja w tych przełomowych dniach na Ukrainie. Wyjeżdżając na urlop do Kijowa, chcąc spędzić Święta Wielkanocne z matką i bratem, nie przypuszczał, iż bolszewicka ofensywa na to miasto uniemożliwi mu powrót do macierzystej jednostki. Kolejnych kilka lat życia Wojciecha Wacowskiego on sam najlepiej streszcza w pisanych na różne potrzeby, życiorysach.Tak więc wspomina w swym krótkim curriculum vitae :"...wstąpiłem do Kompanii Oficerskiej przy Sztabie 3 Korpusu w Kijowie i brałem udział w jego losach aż do objęcia władzy przez Niemców na Ukrainie. Ze względu na stan zdrowia powróciłem do Kijowa. W roku 1920 wstąpiłem jako ochotnik do I Brygady Artylerii pod dowództwem obecnego Gen. Rummla." Swą oficerską służbę w Wojsku Polskim pełnił Wojciech Wacowski aż do demobilizacji w sierpniu 1922 roku. We wrześniu tegoż roku podejmuje równie odpowiedzialną "służbę nauczycielską" w kaliskim gimnazjum im. Adama Asnyka ,w którym to pozostaje do końca roku szkolnego 1923/24. Od tego momentu, aż do końca swego, tragicznie przerwanego życia, Wojciech związany będzie ze szkolnictwem. W związku z brakiem etatu w kaliskim gimnazjum, zmuszony jest szukać pracy w innym mieście. Przeprowadza się więc wraz z matką do Bydgoszczy , gdzie z początkiem roku szkolnego 1924/25 podejmuje pracę w Żeńskim Katolickim Gimnazjum Humanistycznym. W sierpniu 1929 roku, Wojciech Wacowski zawiera związek małżeński z Czesławą Ziółkowską, a rok później na świat przychodzi pierworodny syn-Józef(*1930).W następnym roku rodzi się kolejny syn-Zbigniew(*25.12.1931), a na rok przed wybuchem wojny córka Maria(*1938).Jakby sam wybuch wojny był niedostatecznym w swym tragizmie doświadczeniem, 20 grudnia, tuż przed Bożym Narodzeniem 1939 roku umiera w Bydgoszczy Paulina Michalina Wacowska. Dla wszystkich Polaków, w tym i dla bydgoskich i kaliskich rodzin Wacowskich rozpoczęły się lata okupacji niemieckiej. Wszyscy doświadczają nowych sytuacji i poznają okropności wojny...Aresztowanie Wojciecha, Jego wywiezienie i śmierć w obozie koncentracyjnym w Mauthaussen dopełniają listy nieszczęść...Dziwne uczucie towarzyszy mi dziś, gdy patrzę na wypisany 29.03.1941, pożółkły "Totenschein" o numerze 874... Przemyślany, dobrze opracowany przez niemieckich biurokratów druk, sucho i zwięźle informuje o śmierci Wojciecha Wacowskiego w dn.28.03.1941 roku.Znów jednak musze się cofnąć w czasie i przestrzeni o dwadzieścia lat wstecz,do roku 1921,na Podole...Drugi z synów Józefa Sylwina i Pauliny Michaliny Wacowskich- Zygmunt, przyszedł na świat dokładnie w cztery lata po swym starszym bracie Wojciechu-25.10.1898. Urodzony w Kołodijewce ,ochrzczony 09.11 tegoż roku w Kitajgrodzie k.Kamieńca ,Zygmunt wstępuje w1915 roku do Kijowskiego Szóstego Męskiego Gimnazjum. Uczy się w nim tylko przez trzy lata (01.09.1915-30.05.1918),lecz kończy to ośmioklasowe gimnazjum maturą. Domyślać się jedynie można, iż wcześniejsze klasy ukończył w innym, najprawdopodobniej kamienieckim ,gimnazjum. Po zdaniu matury wstępuje w progi Uniwersytetu Kijowskiego i rozpoczyna studia na wydziale prawa. Niepokój tych lat, wojenne i rewolucyjne wstrząsy targające Ukrainą, a przede wszystkim następujące na oczach wszystkich zmiany burzące odwieczny porządek, zmuszają do odważnych, być może nawet desperackich decyzji... Nie wiem, co właściwie skłoniło Wojciecha i Zygmunta oraz ich matkę Paulinę do "zakotwiczenia się "po zawierusze wojennej, a właściwie rewolucyjnej właśnie w Kaliszu(?).Faktem jest, ze i część pochodzących z Podola Wilczewskich, również tu osiadła, lecz trudno dziś dociec, co było tego powodem.Koniec wojny polsko-bolszewickiej i podpisanie Traktatu Ryskiego, dla wielu Polaków zamieszkujących ziemie za Zbruczem,stały się bodźcem do podjęcia ostatecznych decyzji.Zachowane po mym dziadku dokumenty ostemplowane są pieczątką Policji Państwowej z Punktu Granicznego w Sarnach.Ósmego listopada 1921 przekroczył on nowo wytyczoną granicę i znalazł się w nieznanej mu Polsce, w zupełnie "egzotycznym" chyba dla niego Kaliszu. Już w połowie lutego 1922 roku podejmuje prace jako nauczyciel szkół powszechnych w Przespolewie ,a następnie w Madalinie. Niedługo,gdyż jedynie do końca sierpnia tegoż roku trwa praca nauczycielska mego dziadka. Niewątpliwie ważny to jednak okres w jego życiu,a co się z tym wiąże, ważny i dla opowiadanej historii. Zlecone mu w kwietniu zastępstwo,w kaliskiej szkole im., E. Repphana, staje się zapewne okazją do zawarcia znajomości z uczącą w tej szkole już od lat kilku Janiną Szafnicką . Niewiele ponad rok potrzeba było tym dwojgu, by podjąć decyzję o ślubie. Uroczystość zaślubin miała miejsce ósmego lipca 1923 roku, w kościele św. Mikołaja w Kaliszu. Po roku od tego wydarzenia, na świat przyszedł ich syn, a mój ojciec - urodzony 1 lipca 1924 roku w Piotrkowie Trybunalskim Michał Józef Wacowski.Cóż, jak wspomniałem, Zygmunt w przeciwieństwie do swego starszego brata, nie wytrwał długo w nauczycielskim zawodzie. Porzuca szkołę i podejmuje pracę w charakterze "praktykanta technicznego" przy Zarządzie Technicznym Telegrafów i Telefonów w Kaliszu. Kończy kolejne kursy, zdobywa uprawnienia i pnie się po szczeblach zawodowej kariery, by na rok przed wybuchem wojny, z dniem 1 sierpnia 1938 roku otrzymać nominację na technika. Wybuch wojny na ponad pięć lat odrywa Zygmunta od pracy w wybranym przez siebie zawodzie. Pod koniec września 1939 roku przeprowadza się wraz z rodziną do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie od lat mieszka rodzina żony -Janiny z Szafnickich. Wykorzystując swe manualne zdolności, zajmuje się wyrobem zabawek z drewna i w ten sposób zarabia na utrzymanie swych bliskich.Te zdolności i umiejętności, zamiłowanie do drewna i do majsterkowania, będą procentować również później, już po wojnie, gdy w podobnie trudnej, powojennej rzeczywistości zajęcie to pomoże mu w utrzymaniu rodziny.Nadchodzi rok 1945, a styczeń tegoż roku przynosi wolność również mieszkańcom Piotrkowa... Zygmunt otrzymuje przepustkę i udaje się do Kalisza, by w połowie lutego objąć obowiązki kierownika Sieci Rejonowej Urzędu Telefonów i Telegrafów. Mijają kolejne lata, a Zygmunt pozostaje wierny drewnianym zabawkom i telegrafowi. Na początku grudnia 1947 roku, pozostając pracownikiem Rejonowego Urzędu Telegrafów i Telefonów, rejestruje działalność rzemieślniczą-wyrób zabawek z drewna.Dziwne to czasy...Ostatnim z zachowanych dokumentów jest nominacja Ministra Poczt i Telegrafów z dnia 1 kwietnia 1949 roku,w której starszy technik Zygmunt Wacowski awansowany zostaje na kierownika Oddziału Rejonowego Urzędu Telegrafów i Telefonów w Kaliszu.I to właściwie wszystkie wiadomości o mym dziadku, które jestem w stanie wyłuskać z zachowanych dokumentów.Cóż jeszcze można o nim powiedzieć...? Tak naprawdę fascynowały Go motocykle, zbierał znaczki, uwielbiał łowić ryby...a sekundowała mu w tych pasjach wiernie jego żona-Janina. Nomen omen, to motocykl, a właściwie wypadek na nim stał się przyczyną jego choroby, późniejszych powikłań z nią związanych a w końcowym rezultacie przedwczesnej śmierci mego dziadka. Zmarł w 1967 roku i spoczął w Kaliszu na Cmentarzu Tynieckim.Po latach, u jego boku pochowano ukochaną żonę Janinę(1990) i jedynego ich syna, a mego Ojca -Michała (2000).Kartkuję stare dokumenty, przeglądam fotografie, staram się coś intymnego z tego wydobyć... Miałem siedem lat, gdy odszedł mój dziadek-cóż mogę pamiętać?! Ostatni już raz przyjdzie mi zburzyć chronologie mej opowieści, lecz by ją wreszcie zakończyć muszę cofnąć się o niemal wiek wstecz...Przypomnę więc mego prapradziadka, urodzonego w 1812 roku,Leona Antoniego. Przed momentem dobrnąłem niemal do końca historii gałęzi rodziny związanej z jego starszym synem Józefem Sylwinem (*1843), której i ma osoba jest fragmentem, lecz nie był on przecież jedynym potomkiem Leona Antoniego i Zofii Wilczewskiej...Z ustnych przekazów, a i z zachowanej korespondencji wiadomo, że kolejnymi ich dziećmi były trzy córki - Katarzyna, Ewelina - Lucyna lub Łucja i Wiktoria(+14.02.1928). Najprawdopodobniej żadna z nich nie wyszła za mąż i wszystkie zmarły w staropanieńskim stanie. Kiedy i gdzie przyszły na świat, trudno dociec, lecz wiadomym jest mi, że dożyły ponad siedemdziesięciu lat i pochowane zostały na Polskim Cmentarzu w Nowej Uszycy...Ostatnim z rodzeństwa był urodzony w 1858 roku Karol Wacowski. Wymieniony jest on w przytaczanym już opracowaniu W. K. Guldmana z 1903 roku "Pomiestnoje ziemliewladienie w Podolskoj Gubierni", jako zamieszkujący w Minkowcach właściciel 179 dziesięcin we wsi Kurzelowa Wielka. Ponownie jego imię pojawia się w dwóch kolejnych spisach "ziemliewladielcow", mających prawo do uczestniczenia w wyborach roku 1906 i 1910 do Rady Państwowej w ramach Powiatu Uszyckiego. Tu również Karol Wacowski, syn Leona , wymieniany jest jako właściciel części wsi Wielka Kurzelowa, a dokładnie 165 dziesięcin w niej położonych. Tyle o bracie mego pradziada wspominają źródła drukowane.Ponadto pozostały listy jego żony-Józefy z Sokół - Popowskich-chyba najbardziej wzruszający świadkowie tragicznych dziejów pozostałej na Podolu, na "swoim " rodziny Wacowskich... W moim posiadaniu zachowały się trzy oryginalne listy otrzymane przez mego dziadka Zygmunta w latach 1959-60, oraz jedna kopia wcześniejszego listu z 1928 roku przesłanego przez Józefę do swej siostry Jadwigi z Sokół-Popowskich Wilczewskiej.Ich lektura to trudne zadanie ... Podjęta po niemal czterdziestu latach rozmowa między mym dziadkiem Zygmuntem i dziewięćdziesięcioletnią Józefą jest właściwie jednym wielkim wspomnieniem czasu minionego,lat szczęśliwych... Józefa i Karol Wacowscy nie mieli własnych dzieci. Przyjęli pod swój dach osieroconego Fela (Felicjana, Feliksa) Krzemińskiego, którego, dalszy los nie jest mi znany. Z wykształcenia inżynier, szarżą chorąży-najprawdopodobniej jeszcze przed pierwszą wojną wyjechał z Podola do centralnej Polski. Zginął najprawdopodobniej w Powstaniu Warszawskim 1944 roku. Około 1914 roku Józefa i Karol usynowili sierotę, dziewięciomiesięcznego Stanisława, syna swojego (?) kucharza -Michała Zakrzewskiego. Jak pisała Józefa w liście do mego dziadka Zygmunta, przeżyli oni wspólnie w Kurzelowej "(...) jakieś trzy lata".Zawierucha wojenna i niepokoje rewolucyjne zmuszają ich, jak i pozostałych współwłaścicieli Kurzelowej -Wilczewskich, do opuszczenia swych "rozrzuconych wśród pół - dworów i przeprowadzki do bezpieczniejszych, miejskich domostw. Około 1917-1918 roku Karol z Józefą i Stasiem osiadają w Nowej Uszycy, w jednym z należących do nich domów. Nie wiadomo, co było właściwie przyczyną tego, iż po 1921 roku, Karol ze swą rodziną nie zdecydował się na wyjazd z Nowej Uszycy, na przeprowadzkę na tereny odległej zaledwie o kilometry Niepodległej Polski-za Zbrucz. Być może, tak jak to ujęła w swej książce Ewa Kurek, w opartej na wspomnieniach Marii z Wilczewskich Byrskiej, "Ucieczce z zesłania", Karol wierzył w przejściowość nienaturalnego przecież stanu i chciał jako pierwszy powrócić do swego kurzelowskiego majątku, do opuszczonej ziemi... Nie spełniło się chyba nic z Jego snów i marzeń-umiera w Nowej Uszycy nagle, w drodze do studni...Jest najprawdopodobniej rok 1924, może 1925. Niewielkie grono bliskich opłakuje i żegna zmarłego Karola Wacowskiego. Przybrany syn Stanisław ma lat 10, a zebrane przy katafalku siostry, jak i matka Józefy- Dioniza z ks. Woronieckich Popowska, lat już ponad siedemdziesiąt. Do końca swego długiego życia wspominać będzie Józefa "swego anioła" -jedną z trzech tragicznych miłości swego życia.Podłe to czasy, gdy nieziszczonym marzeniem starego człowieka przez lat niemal czterdzieści jest wystawienie pomnika na grobie najbliższej osoby... Stanisław dorasta, kończy szkołę i pracuje jako kierowca. Żeni się z Ukrainką, Praskowią Rengacz, również kierowcą w państwowej firmie. Nadchodzi rok 1938 - tragiczny dla Józefy i oczekujących dziecka Stanisława i Paszy. W kwietniu 1938 , NKWD aresztuje nocą Stanisława i osadza go najprawdopodobniej w kamienieckim więzieniu.Niewiele pewników w tej części opowieści, lecz opierając się na relacji jego syna,Jerzego Wacowskiego t.j. Jurija Rengacza, Stanisław został rozstrzelany jako "wróg narodu" w Kamieńcu, we wrześniu 1938 roku. Latem tegoż roku, 28 czerwca na świat przychodzi syn Stanisława i Paszy-Jerzy(Jurij) To ostatni mężczyzna, o los którego drżeć będzie Józefa Wacowska do końca swych dni... aż do śmierci 28 maja 1966 roku...Jerzego odszukałem kilka lat temu przez konsulat we Lwowie. Jest emerytowanym nauczycielem i od kilku lat mieszka w Płoskirowie-Chmielnickim. Po śmierci męża Stanisława , Pasza powróciła do panieńskiego nazwiska,a Jurij nosi nazwisko matki - Rengacz -tak było wtedy bezpieczniej...I to właściwie już koniec opowieści o świecie, który przeminął... Pozostali jedynie żyjący, którzy być może wcale nie pragną, by o nich wspominać.To historia mojej rodziny, a tym samym fragment historii Rodu Wacowskich. Mam nadzieję, że dołączycie się i dodacie, do tej opowiedzianej przeze mnie, swoje historie, fakty Wam znane, historie Waszych rodzin. Świadom braków i luk w mej opowieści, obiecuję wszystkim zainteresowanym, a przede wszystkim sobie, zabrać się do ewentualnych poprawek i uzupełniania strony o informacje i dane otrzymane od Was....


Jak już napisałem - niewiele uzupełnień wnieść mogę do spisanej wcześniej historii.Jedną z ważniejszych informacji, będącą efektem, odbytych w 2007 roku wspólnie z Juliuszem Wilczewskim kwerend w Archiwum Państwowym w Chmielnickim, jest odnalezienie śladu i potwierdzenie istnienia „wymazanego” przeze mnie z historii rodziny - Justyna (Justyniana?) Wacowskiego – brata Józefa Sylwina, Karola, Wiktorii, Katarzyny i Lucyny (Łucji) - dzieci Leona Antoniego. Przyznając się do tego ”barbarzyństwa”, mogę próbować usprawiedliwiać się tylko tym, że jedynym, wątpliwym dla mnie świadectwem po Nim, był zapis Jego imienia w brulionie mego Ojca.Wspominałem już, że pozostałe po mym Ojcu zapiski traktowałem z dużą rezerwą, lecz w tym przypadku muszę przeprosić Go za mą nieufność i sceptycyzm. Co prawda, moja wiedza o osobie Justyna Wacowskiego nadal nie wykracza poza świadomość Jego istnienia, lecz wspomniany z imienia, w dokumentach związanych z wywodem praw spadkowych Karola Wilczewskiego, przywrócony został tym samym światu… W dokumentach przewertowanych w Archiwum Państwowym w Chmielnickim znalazłem jeszcze jednego z Wacowskich - mieszkającego w Kamieńcu - Grzegorza Wacowskiego. Imię jego pojawia się w spisach spowiadających się w kościele katedralnym, w roku 1853, obok imienia dwudziestoletniej żony(?) Honoraty Wacowskiej. Grzegorz miał wówczas lat 28, tak więc, opierając się na dostępnych dokumentach sądzę, że nie może być synem żadnego z poznanych już wcześniej Wacowskich.Znowu układanka i choć nie mogę mieć całkowitej pewności co do słuszności swych spostrzeżeń podaję je, by utrwalić stan dostępnej mi wiedzy.W tych samych spisach spowiadających się, w roku następnym -1854 - odnalazłem również imię mego prapradziadka - Leona Wacowskiego lat 43. Właściwie niewiele to, lecz wiem, że i takie informacje mają swoją wartość i mogą stanowić punkt wyjścia do dalszych poszukiwań, skojarzeń, odkryć…

 

                                                                     Styczeń 2024

Czas mija szybko, lecz..."postrzeżenie". Piszę tak, gdyż mam pełną świadomość jego upływu, mierzonego przede wszystkim datami odejścia Bliskich i Przyjaciół.  Nie ma już wśród żywych Juliusza Wilczewskiego, pań Danuty i Marii Boskich, Zbigniewa Wacowskiego, Sławomira Gołyńskiego, z którymi miałem szczęście spotykać sie na różnych etapach naszego życia, a i tworzenia samej strony. Czas mija nieustannie przyśpieszając biegu , lecz ma to również swoje dobre strony.  Otwierają się dla poszukujących kolejne archiwa, a dygitalizacja "ton" dokumentów stwarza nowe możliwości zdobycia i poszerzenia  wiadomości o naszych  bliskich. Niesamowita praca, jakiej podjął się Pan Marcin Stręciwil - Kowal - założyciel i administrator grupy Genealogia na Podolu i Kijowszczyźnie, udostępniający m.in. dzięki uprzejmości Pana Aleksa Kitlińskiego skany ksiąg i dokumentów  z Archiwum w Chmielnickim, są nieocenionym źródłem informacji dla wytrwałych i...szczęśliwców. Piszę "szczęśliwców", gdyż niestety nie wszystkie roczniki intersujących mnie ksiąg, z interesujących mnie parafii znalazły się na tej obszernej liscie. Odnalezione wśród tych dokumentów interesujące mnie akty chrztów, śubów i zgonów , to główny, choć nie jedyny materiał, którym uzupełniam tym razem stronę. Zawarta lata temu, dotychczas co prawda jedynie mailowo i telefonicznie, znajomość z panem Waldemarem Krupe, poczynione w jej trakcie ustalenia doprowadziły nas do wspólnego, udokumentwanego przodka z Podola -  praprapradziada Józefa Wacowskiego (*1757).  Dzięki wieloletnim poszukiwaniom i odnalezionym przez pana Waldemara  materiałom dotyczącym Jego bezpośrednich przodków, historia rodu Wacowskich została uzupełniona o kolejną, fascynującą dla mnie opowieść.  Rzecz dotyczy pradziada pana Waldemara Krupe,Stanisława Augusta Wacowskiego, którego jedyna zachowana fotografia stała się zaczynem tych genealogicznych poszukiwań. Zadziwiająca to zbieżność, gdyż i w moim przypadku, inspiracją była jedyna zachowana podobizna pradziada Józefa Sylwina ... Pochodząca z roku 1913 roku korespondencja Stanisława Augusta Wacowskiego z Franciszkiem Rawitą - Gawrońskim, opisuje pokrótce historię całej rodziny Wacowskich na Podolu, jak i samej gałęzi Adama Wacowskiego, którego synem był Stanisław August. By nie uronić nic z charakteru tej korespondencji, pozwolę sobie zacytować frgmenty listu datowanego na 4.lipca 1913 roku. "Staro szlachecka rodzina moja herbu Oksza w czasie panowania Króla Stefana Batorego osiadła na Podolu, gdzie posiadała własność ziemską. Dziad mój (Józef s.Michała *1757) odstąpiwszy krewnym część swoją w początkach stulecia przeniósł sie na Ukrainę, gdzie pracował jako oficjalista prywatny w majątkach Hr.Hr.Olizarów i Branickich. Ojciec mój ( Adam s.Józefa *1807) po skończeniu szkół w Międzybożu zmuszonym będąc zaopiekować się rodzicami, którzy w tym czasie podupadli na zdrowiu, zamieszkał również na Ukrainie, gdzie się ożenił i bardzo wiele lat, bo do roku 1863 pracował jako oficjalista rolnik w majątkach Hr.Branickich. Bracia zaś mojego ojca (Tomasz Ignacy *1787,Leon Antoni *1812, Witlis Erazm Franciszek *1816)? pozostali na Podolu, gdzie i dziś potomkowie ich w Powiecie Uszyckim posiadają niewielkie posiadłości ziemskie. Na Ukrainie więc w okolicach Białej Cerkwi w roku 1844 i ja się urodziłem."  Stanisław August nie był jedynym synem Adama. Rok wcześniej urodził się pierworodny syn Adama i Felicjany z domu Kwiatkowskiej - również Adam, zaś najmłodszym z rodzeństwa była urodzona w .......córka Maria.

 

herb sas
                                                                 

 

                                                                          

                             Wacowscy - Waczewscy herbu Sas 

Ta część opowieści swą chronologią sięga dużo głębiej w przeszłość powodując, iż przyjdzie nam cofnąć się aż do średniowiecza - do udokumentowanych początków historii rodu Waczewskich-Wacowskich, które hipotetycznie wiążą się z opowiedzianą wcześniej historią, a tym samym dziejami mej rodziny. Z uśmiechem przystępuję do opisania tej historii, po to by przedstawić Wam skąd i od kogo bierze swój początek historia naszego nazwiska, a tym samym Rodu i by całkowicie zagmatwać sprawy znaku, do którego nazwisko nasze przynależy.I znów pokłonić się muszę Juliuszowi Wilczewskiemu, który w podejmowanych przez siebie poszukiwaniach, przy okazji uzupełniania swej wiedzy o Wilczewskich, tropi i znajduje w zakamarkach internetu również ślady Wacowskich. Podesłany przez Juliusza adres strony Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej z tytułem pozycji, o której za chwilę szerzej opowiem, stał się inspiracją do nowych dociekań o zawiłych dziejach Wacowskich.  Wydana przez Helenę Polaczkównę w 1936 roku, nakładem Towarzystwa Naukowego we Lwowie "Księga radziecka miasta Drohobycza 1542-1563" stanowi zbiór dokumentów spisanych głównie w języku łacińskimi i opatrzonych wieloma przypisami i komentarzami. One to właściwie, a nie sama treść tekstów, których dotyczą, stanowią główne źródło nowych wiadomości. W samych tekstach związanych z mniej lub bardziej prozaicznymi wydarzeniami, kilkakrotnie przewija się osoba Macieja Wacowskiego z Wacowic (w formach: Mathias = Maczey, Vaczowsky = Vaczewsky de Vaczowicze), zaś przypisy na str. 98 poszerzają naszą wiedzę o tej familii o osoby trzech braci - Jerzego, Pawła i Floriana, z których jeden być może był ojcem wspomnianego Macieja. Uzbrojony w tę wiedzę ,rozpocząłem samodzielne poszukiwania, by wkrótce, wśród publikacji Sanockiej Biblioteki Cyfrowej znaleźć wydaną w 1932 roku w Krakowie, nakładem Polskiego Towarzystwa Heraldycznego, pracę Ludwika Wyrostka „Ród Dragów-Sasów na Węgrzech i Rusi Halickiej”. Monografia ta ukazała się w Tomie XI r.1931/2 Rocznika Polskiego Towarzystwa Heraldycznego pod redakcją prof. Władysława Semkowicza. Pozwoliłem sobie na wykorzystanie tej pracy, cytując niemal w całości, niezmienione, a interesujące mnie fragmenty, bez ciągłego informowania o tym. Jest to obszerne, naprawdę ciekawe opracowanie dziejów, wywodzącego się z Siedmiogrodu, wołoskiego rodu Dragów- Sasów, który poprzez ziemie Królestwa Węgierskiego trafił na Ruś Halicką.Historia tego rodu na ziemiach polskich bierze swój początek w Sanockiem, w pierwszej połowie XIV wieku - po 1340 roku - za panowania Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego, w którym to okresie królestwa Polski i Węgier prowadziły wspólną politykę na styku swych wschodnich granic. Układy polityczne między zaprzyjaźnionymi władcami znalazły swój wyraz nie tylko w posiłkach węgierskich wojsk w działaniach polskiego króla, lecz także w napływie osadników, kupców i innych przybyszów spoza Karpat. Mając na względzie obronę strefy wpływów i staranie o zapobieżenie niebezpieczeństwu wynikającemu z ekspansji litewskiej i tatarskiej na ziemiach Rusi Halickiej, pod koniec pierwszej połowy XIV wieku rozwinęło się na tych ziemiach szereg osad wołoskich.Wraz z przybyciem z Węgier Stefana Sasowicza, powstało od Sanoka aż po Przemyśl szereg osad służebno - wojskowych mających na celu obronę świeżo objętych ziem przed najazdami ze wschodu. Z biegiem lat, z chwilą przesunięcia się granic polskiego władania jeszcze dalej na wschód, aż do rubieży wołyńsko-podolskich i stopniowego zmniejszania się niebezpieczeństwa napadów, poczęły owe osady pełnić miast obronnych, funkcje administracyjno-gospodarcze. Z tą chwilą zadanie Wołochów sanockich na tych ziemiach zostało niejako wypełnione i można by spodziewać się ,że nastąpi przegrupowanie ich w kierunku północno- wschodnich kresów ruskich, skąd zagrażało stale niebezpieczeństwo tatarskie, lecz stało się inaczej…Obowiązek obrony najbardziej na wschód wysuniętych rubieży przejęła inna grupa ,a „załoga sanocka posunęła się wprawdzie na wschód , jednak głównym jej oparciem stały się podnóża i stoki Karpat od Sanoka do samego Pokucia”.Wpłynęły na to niewątpliwie czynniki natury gospodarczej oraz politycznej, gdyż z jednej strony należało się liczyć z trybem życia i zamiłowaniami pasterskimi Wołochów ,z drugiej zaś zabezpieczyć doliny i przejścia karpackie na Węgry ,co związane było zapewne z oczekiwaniami władców węgierskich, współdziałających we wszystkich niemal posunięciach króla polskiego na Rusi.Druga połowa XIV wieku związana była ze zmianą charakteru wołoskich przybyszów z czysto wojskowego na osadniczo służebny, z obowiązkiem spieszenia pod broń na każde wezwanie. Ten, jak i poprzedzający go okres służby na Rusi, składały się w sumie na "wysługę", która była sprawą czysto indywidualną i nie podpadała pod żadne normy, więc zwykłą koleją rzeczy, większe szanse nagrody mieli dowódcy, a dużo mniejsze szary tłum podwładnych. Naczelnym wśród Wołochów, pełniącym obowiązki dowódcy, był wspomniany już Stefan Sasowicz i pewnie z tego też tytułu on to właśnie doczekał się pierwszy znanego nadania w roku 1367.Zasadniczą cechą Sasa czerwonoruskigo jest to ,iż wszystkie gniazda ,domy i zaścianki ,pieczętujące się herbem Sas, były pochodzenia wołoskiego ,co wskazywałoby na to, że znak był wykładnikiem narodowościowym ,gdyż przysługiwał jedynie Wołochom spod chorągwi Stefana Sasowicza z Rybotycz –pierwszego Sasa na Rusi. Kwestie heraldyczne Sasów zostały najprawdopodobniej oparte na zasadzie przyjmowania znaku herbowego Stefana Sasowicza, który znajdował się na proporcu wojennym całego oddziału i uznaniu go za herb wszystkich przyszłych wołoskich nobiles po odpowiedniej wysłudze. Stanowi to przykład adopcji opartej na dwóch czynnikach :wspólnocie chorągwi i wspólnocie narodowościowej. W późniejszych czasach ,kiedy węzły chorągwiane się rozluźniły ,odbywała się adopcja tylko na zasadzie pochodzenia plemiennego. Stefan Sasowicz był prawdopodobnie jedynym z drużyny ,który otrzymał nadanie pisemne od króla Kazimierz Wielkiego ,gdyż jego najpoważniejszy następca- Daniel z Zaderewic, który był prawdopodobnie synem właściwego przybysza z Węgier, uzyskał dyplom dopiero w 1371-już po zgonie Kazimierza.Reszta obdarowanych przez księcia Władysława Opolskiego ,czy też króla Jagiełłę ,to w zasadzie również, albo synowie, albo wnukowie towarzyszy Stefana Sasowicza .Jest to świadectwem tego, iż wysługa na Rusi była długa i uciążliwa .Osiąść na wschodzie było bowiem łatwiej ,lecz otrzymać nadanie i zostać nobilis było trudniej niż w innych dzielnicach państwa. O tej "trudności" stanowiły przepisy dziedziczne dóbr ziemskich na wschodzie ,z których podstawowym był obowiązek obdarowanego lub posiadającego ziemię do wystawienia odpowiedniej liczby zbrojnych na każdą wyprawę. O ilości wojowników i jakości ich uzbrojenia decydowała ilość posiadanej ziemi, przy czym-ze względu na charakter prowadzonych na wschodzie wojen-zauważalna była znaczna przewaga lekko zbrojnych łuczników nad kopijnikami. Każdy z obdarowanych zobowiązywał się również do stałego pobytu na Rusi i bez zezwolenia króla nie wolno mu było zbyć ni zamienić posiadanych dóbr .Chodziło o zabezpieczenie siły zbrojnej z tego obszaru ,a więc o gwarancję utrzymania gruntów nabytych przez nowego właściciela co najmniej na poziomie poprzednim, czyli jak mówi Władysław Opolczyk w jednym z dokumentów-nowy„będzie tak dobry(zasobny),jak stary dziedzic”.W przedstawionych i innych jeszcze prawach widoczna jest myśl i troska władających o utrzymanie siły zbrojnej i punktów obronnych na tych ziemiach, celem ich obrony przed najazdami od wschodu.Koronacja Władysława Jagiełły na króla Polski związana była z hojnymi darowiznami na rzecz Sasów. Ich nadania u schyłku XIV wieku sięgają po Drohobycz i Stryj , wyznaczając tym samym najdalszy zasięg osadnictwa Sasów na wschodnich krańcach Rusi. Spowodowało to wzmożony przypływ na te tereny Wołochów z węgierskiego Marmaroszu, czy też nawet Siedmiogrodu ,który z różnym nasileniem trwał nieprzerwanie aż po wiek XVI.Działalność osadnicza Władysława Jagiełły ,przewyższająca ilościowo nadania wszystkich poprzedników sprawiła, że pod jego rządami Ruś osiągnęła szczyt swych możliwości obronnych. Widać to choćby ze zjazdów w roku 1472, kiedy z czterech ziem stawiło się niemal pięciuset przedstawicieli dworów i zaścianków ziemiańskich. Ponieważ przeciętne obciążenie wojenne wynosiło z posiadłości jednego ciężko i dwóch lżej zbrojnych, przeważnie zaś liczba ta była większa, otrzymujemy 1500 do 2000 zbrojnych jedynie z zaścianków szlacheckich. Doliczając do tej liczby poczty magnackie i starościński osiągniemy liczbę najmniej 3000 ludzi zdolnych się stawić na każde wezwanie króla lub jego namiestnika. Na tej to sile spoczywał bezpośredni trud obronny wschodniego pogranicza przed Tatarami.Stosowane wobec Sasów ruskich prawo polskie w "brzmieniu dla ziemi sandomierskiej", niosło ze sobą wiele obostrzeń przejawiających się we wspomnianych już obowiązkach kontyngentu wojennego, osobistego pobytu na Rusi, różnego rodzaju podatkach i daninach.Przywilej jedlneński Władysława Jagiełły z 1430 roku miał szczególne znaczenie dla dość licznej na Rusi grupy właścicieli ziemskich wywodzących się przeważnie ze środowisk wołoskich, obciążonych służebnościami i nie posiadających zapisów na swe dobra.Ponieważ prawo polskie znało tylko stan szlachecki ,tutaj zaś zetknęło się z formą własności dziedzicznej, jednak bez tytułu nobiles ,należało zatem uregulować tę sprawę wedle ogólnie obowiązujących norm .W tej sytuacji liczne ośrodki służebne rozpoczęły starania o przyznanie im pełnych praw szlacheckich, by po wielu zabiegach i staraniach, przemianować się w połowie XV wieku z heredes (dziedzic) i terrigenae (ziemianin) w nobilem (szlachcic).Z chwilą tą wyniknęła kwestia heroldyczna - jaki herb ma nosić dawny dziedzic ,a w obecnej sytuacji także szlachcic. W tej sprawie trudno jednak określić jakąś konkretną regułę, i choć większość tej warstwy byłapochodzenia wołoskiego, i w myśl poprzednich wywodów winna zasilić szeregi Sasów, jednak źródła notują liczne odstępstwa od tej reguły, a tym samym częstą ucieczkę od herbu Sas. Jest rzeczą mocno prawdopodobną ,że w zamianie Sasa na inne herby tkwiły przyczyny natury zasadniczej, a więc wspomniane już obowiązki związane z dziedziczeniem znaku herbowego .Mając to na uwadze, można przypuszczać ,że wielu rodowców przybierało rozmyślnie obce godła celem zatarcia własnej przeszłości i zerwania z herbem, który walczył wprawdzie o pełne prawa dla siebie, jednak warunki życiowe i prawa dziedziczenia spychały go mimo wszystko na poślednie miejsce.Wyjątkowo krytyczną dla Sasa epoką jawi się wiek XV i początek XVI ,w którym to czasie przeżywa największe straty przez odstępstwo od niego całych rodów ,czy też tylko odgałęzień rodowych. Dopiero w połowie XVI wieku,w związku z ukazaniem się kroniki niejakiego Strepy, sprawy odmieniły swój bieg.